Piękna nasza Polska cała

W czwartek na Muchowcu byłem świadkiem ciekawego zdarzenia. Czekając na samolot (małe perturbacje związane z rezerwacjami) spotkałem Darka siedzącego z innym pilotem w pokoju instruktorów. Niezwykle skupiony, z długopisem w ręku, pochylony nad kartką wsłuchiwał się w instrukcje dotyczące utrzymywania komunikacji podczas lotów po trasie.
Muszę przyznać, że śledziłem tę dyskusję z dużym zainteresowaniem. Po pierwsze dlatego, że zawsze można się przecież nauczyć czegoś nowego, a po drugie, a może przede wszystkim dlatego, że w wieku i doświadczeniu nie ma między nami dużej różnicy, ale w rzemiośle – i owszem. Pamiętam jak z moim instruktorem latałem na pierwsze trasy (co wcale nie było tak dawno) i jak zapominałem języka w gębie, kiedy przychodziło do zgłoszenia aktualnej pozycji, czy zamiarów, o potwierdzeniach już nie wspominając. I to absolutnie nie jest tak, że teraz jestem mistrzem świata w utrzymaniu korespondencji radiowej, ale już do niej trochę przywykłem i ją opanowałem. Głównie chyba dlatego, że meldunki składają się przede wszystkim ze standardowych sformułowań i sentencji. Również jeśli mamy do czynienia z lotniskami komunikacyjnymi. Chociaż może nie. Na lotniskach komunikacyjnych jest nawet lepiej i przyjemniej. Słyszalność jest lepsza, wyrazistsza, a przede wszystkim dużo się dzieje.
Ogólnie rzecz biorąc, nie ma się czego obawiać – wraz z wylatanymi godzinami komunikacja sama wchodzi w krew. Z drugiej strony, kiedy miałem 30 godzin nalotu (tyle ile teraz Darek) w dalszym ciągu samodzielne latanie było dla mnie abstrakcją. Zarówno z punktu widzenia obsługi sprzętu, jak również pełnym wylądowaniu na obcym lotnisku. W tamtym czasie ktoś, kto „brał” samolot, mógł liczyć na moje duże uznanie.
Teraz mam wylatane 3 razy tyle i z każdym usadowieniem się za sterami uczę się czegoś nowego. Inne lotnisko kontrolowane? Proszę bardzo, lecimy do Krakowa. Przelot między strefami Oświęcimia i Bierunia? Nie mam problemu (ale dla świętego spokoju warto mieć nawigację). Trasa na dwie i pół godziny w Tatry? Czemu nie.
A właśnie. Tydzień wcześniej wybrałem się na wycieczkę w duże góry. Te nasze największe. Był to jeden z moich celów lotniczych, o którym marzyłem od dłuższego czasu. Odkładałem jednak ten lot do momentu, kiedy będzie absolutnie przejrzyste powietrze, a chmury nie będą przesłaniać szczytów. Z tego też powodu pracowicie obserwowałem nie tylko prognozy pogody, ale również moją ulubioną kamerkę na lotnisku w Nowym Targu skierowaną na południe, która jako tako daje poczucie zakresu widoczności. Bo z naszymi Tatrami wcale nie jest tak różowo, jak by się mogło wydawać. Czasem bliżej nieokreślona mgiełka może spowodować, że nie tylko górki będą zasłonięte, ale też nie będzie widać szczegółów, dolin, szczytów, czy skalistych grani.
Niestety obserwacje kamerki nie dawały przez dłuższy czas nadziei na pogodę taką, jakiej bym oczekiwał. Mimo tego zdecydowałem się jednak na lot. Za długo już czekałem na tę wycieczkę, by z niej zrezygnować. Trasa w kierunku gór jest dobrze określona: z Muchowca na południowy wschód z ominięciem strefy zakazanej Oświęcimia i CTR-u Balic przez lub obok ATZ-tu lotniska w Nowym Targu aż do Zakopanego.
Obszar Tatr, a dokładnie Tatrzańskiego Parku Narodowego jest chroniony i stanowi strefę zabronioną od poziomu gruntu do 11 500 stóp (3500 m n.p.m.). Nie zamierzam się wznosić na taką wysokość, również dlatego, że jest to strefa przygraniczna, a ja jeszcze nie powinienem się zapuszczać poza granicę. Zgodnie z założoną trasą przelatuję sobie wzdłuż granicy parku, która nota bene jest bardzo dobrze widoczna z powietrza dzięki oddzieleniu wszelkich zabudowań od dzikiej przyrody.
Pode mną Zakopane, a z boku mogę podziwiać panoramę Tatr z wyłaniającą się Małą i Dużą Krokwią oraz majestatycznym Giewontem na pierwszym planie.
Dalej widać Dolinę Kościeliską z rysującymi się na drugim planie Czerwonymi Wierchami…
… i w drodze powrotnej:
Potem przemykam koło Gubałówki. Widać górną stację kolejki linowo-terenowej i kawałek masztu górującego nad okolicą.
Następnie moja trasa wiedzie przez Bukowinę Tatrzańską. Dla lubiących i jeżdżących w tamtych rejonach na nartach, znajome tereny: oprócz zabudowań są widoczne termy wraz z przylegającym hotelem, wyciągiem i stokiem narciarskim.
Potem miejsce, które zawsze chciałem odwiedzić: Jezioro Czorsztyńskie. Tam, na przyległym pagórku wznosi się zamek w Niedzicy. Pamiętam, kiedy go zwiedzałem blisko 30 lat temu, okolice wyglądały mniej więcej tak jak teraz nad zaporą w Świnnej. Teraz ten teren jest prześliczny. Do pełni szczęścia brakuje tylko możliwości przelotu nad zamkiem. Niestety nie jest to możliwe, ponieważ rozpościera się nad nim strefa zakazana do wysokości 6100 stóp.
Czas wracać. Kierunek Łososina, czyli lotnisko w Nowym Sączu. Po drodze jeszcze rzut oka na zakręcone koryto Dunajca i prosto do domu.
I niech mi ktoś powie, że Polska to nie jest piękna kraj…
0 komentarzy