Wątpliwości pilota…

Dziś, zupełnie przypadkiem przy lekturze innego lotniczego bloga, zdałem sobie sprawę z dosyć oczywistych faktów. Mianowicie z tego, że ta impreza (mówię tutaj o pracowitym dążeniu do zaspokojenia swoich pasji, a potem być może dalszego rozwoju w tym kierunku) wymaga jednak wielu wyrzeczeń i jest, co tu dużo mówić, droga. Nie będę ukrywać, że w moim przypadku życie potoczyło się tak, a nie inaczej, że mogę sobie na takie „fanaberie” pozwolić. Albo, jak to niedawno stwierdził mój kolega: „w dziedzinie hobby to ty przeskoczyłeś wszystkich”. A ja w dalszym ciągu będę powtarzać, że miałem takie marzenie od dzieciństwa i nigdy się od niego „nie uwolniłem”.
W tym kontekście nie powinno dziwić, że ludzie w dążeniu do latania są w stanie poświęcić wiele. Ale niezależnie od wieku, statusu materialnego i cywilnego, potrzeba dużo samozaparcia, cierpliwości, pokory i kasy, żeby te marzenia zrealizować.
W omawianym przypadku kolegi pilota, który swą licencję PPL zdobył w 2008 roku bardzo słusznym pytaniem jest: i co dalej? Odpowiedź wbrew pozorom nie jest taka prosta. Włożyć ją do szuflady?
Istnieje wiele ścieżek rozwoju kariery lotniczej, choć można znaleźć różne opinie na ten temat. W końcu zawsze znajdą się jacyś malkontenci wyrażający niezadowolenie, albo wątpiący w jakiekolwiek przejawy aktywności odstającej od przyjętych ram. Jeśli jednak na przekór wszystkim, chcemy się rozwijać, to nie wchodząc w szczegóły, można się szkolić, aby osiągnąć status pilota zawodowego. I tutaj jest pewien haczyk związany z wysoką barierą wejścia. Można zdać kolejne egzaminy (do CPL albo ATPL), ale jest to tylko mały krok limitowany „jedynie” poziomem przyswajania wiedzy i zdolnością uczenia. W lotnictwie komercyjnym sama wiedza teoretyczna niestety nie wystarcza. Konieczne jest zdobycie doświadczenia mozolnie wypracowywanego godzinami wylatanymi małymi i prostymi (Cessna 150), a potem większymi samolotami typu complex (np. Pipper). Niestety lotnicze przepisy są tutaj nieubłagane: minimum 150 godzin nalotu ogólnego do licencji zawodowej. Rachunek jest prosty – odsyłam do wpisu dotyczącego kosztów szkolenia i wynajmu samolotów.
A co do dużego poziomu samozaparcia, to chyba jest oczywiste, że do budowy nalotu będzie używany samolot, który jest najtańszy w eksploatacji, czyli w moim przypadku C150. Samolot, w którym podczas startu wszystko się trzęsie, jest ciasno, w zimie – zimno, w lecie – gorąco, o przeciągach nie wspominając. Z drugiej strony jest to samolot przewidywalny i bardzo bezpieczny, serwisowany zgodnie z wszystkimi wytycznymi dla lotnictwa i chyba najlepszy do nauki latania.
Trochę się smętnie zrobiło, jak to na jesieni. Może jest to wynikiem otaczającej nas aury, a może nienajlepszego odbioru bloga, w którym droga do zawodowstwa została przerwana (zawieszona?), o czym wspomniałem na początku (zwracam uwagę na komentarze pod wpisem – dużo wyjaśniają).
Nawiązując do pogody z jednej strony i dzieląc się na tym blogu moimi wrażeniami z podróży turystycznych, podczas których zawsze jestem pozytywnie naładowany z drugiej, zachęcam do obejrzenia krótkiego filmu z ostatniej wycieczki.
Pozdrawiam wszystkich fascynatów lotnictwa. Nie poddawajcie się! To na prawdę jest fajne!
0 komentarzy