Pełnoprawny pilot

W zeszły czwartek przychodzi do mnie informacja SMS-em, że moja licencja została wysłana do Delegatury ULC w Bielsku-Białem, czyli miejsca odbioru, który określiłem składając wszystkie papiery. Mija cała wieczność, czyli jakieś 2 i pół sekundy i dzwonię do Delegatury, kiedy mogę się spodziewać dostawy. W odpowiedzi uzyskuję informację, że prawdopodobnie nie będzie to możliwe przed poniedziałkiem. Cóż trzeba więc odpowiednio zaplanować czas na to, żeby odebrać dokument, na który tak długo czekałem.
Zupełnie przez przypadek odkrywam, że Delegatura mieści się nie gdzie indziej, tylko obok lotniska aeroklubowego w Bielsku Aleksandrowicach. No, w takim przypadku decyzja musi być tylko jedna: po licencję pilota udam się nie inaczej, tylko, co oczywiste, SAMOLOTEM. Jest tylko jedna przeszkoda, no może dwie… albo trzy, czy cztery?… Po pierwsze samolot musi być dostępny. Po drugie musi być pogoda. Po trzecie musi mnie ktoś wypuścić i wreszcie ktoś musi mnie przyjąć w Bielsku. Nie wnikając w szczegóły, wszystkie te czynniki schodzą się pozytywnie w okolicy godziny 14.
Lot do Bielska jest banalnie prosty, co oczywiście nie przeszkadza mi w tym, że myli mi się komin w Tychach z tym w strefie zakazanej nad Bieruniem i praktycznie do niej wlatuję. Oczywiście nie uchodzi to uwadze czujnego oka Informacji Kraków. Dostaję prośbę o natychmiastową zmianę kierunku, co oczywiście posłusznie wykonuję.
Potem przelot w okolicach Kaniowa z pięknie widocznym z góry lotniskiem i już tylko rzut beretem do Bielska. Lądowanie w Bielsku: 14:15, potem pięciominutowy spacerek do ULC i po złożeniu kilku podpisów jestem posiadaczem tak długo wyczekiwanej licencji, z czego jestem niezmiernie dumny.
I co teraz? Z powrotem na Muchowiec? Jako pilot? W 15 minut? To by było za proste. Lecimy w trasę. I oczywiście w góry. Jak już jestem w Bielsku, to odwiedzę Nowy Targ, o którego położeniu słyszałem tyle pozytywnych rzeczy.
Oczywiście nie do końca pierwotnie przygotowana przeze mnie trasa pokrywa się z założeniam. Kolejny etap jest wyznaczony z Kaniowa, a ja jestem bardziej na południe. Ale od czego mam HSI? Poza tym, zaraz po starcie z pasa 09, bardzo szybko się przekonuję, że nie uda mi się szybko na tyle nabrać wysokości, żeby wznieść się ponad wyrastające przede mną szczyty Magórki i okolic, które wznoszą się na ok. 900m n.p.m. (prawie 3000 stóp). Muszę więc jeszcze bardziej skręcić na południe, w kierunku Żywca.
No to się wznosimy: 3000, 4000, 5000, 5500 stóp. Choć to wcale nie robi różnicy, to tak wysoko jeszcze Cessną nie leciałem. Za to jakie widoki! Omijając od południa „przeszkadzające” szczyty mam piękny wgląd w Międzybrodzie Żywieckie z jednej strony i rysującą się na widnokręgu potężną Babią Górę z drugiej. Ponieważ odcinek, który mam przelecieć jest dość długi wyznaczam sobie daleko przed sobą punkt na który mam się kierować, a który wskazuje mi HSI, żeby nie rozpraszać się niepotrzebnymi rzeczami i mieć wolne ręce na robienie zdjęć. W ten sposób zbliżam się coraz bardziej do Babiej Góry, która robi się coraz potężniejsza. W dali widać też Tatry. Jest sympatycznie, nawet bardzo sympatycznie. Nie wziąłem jednak pod uwagę jednego: Babiogórski Park Narodowy stanowi strefę zakazaną. To znaczy przy planowaniu trasy oczywiście o tym wiedziałem, ale plan zakładał lot z Kaniowa, a nie z położonego bardziej na południe Bielska i to jeszcze z korektą na jeszcze bardziej jest na południe Żywiec. W efekcie Kraków Informacja Uprzejmie prosi o zwrot o 90 stopni na północ i utrzymanie takiego kursu przez 2 mile.
Potem z powrotem dostaję wektorowanie na Nowy Targ i potwierdzam za Informacją, że 5 mil przed lotniskiem zgłoszę przejście na ich częstotliwość. Dodatkowo dostaję informację, że od wschodu Nowego Targu idzie burza z pytaniem: „Obserwujesz ten front”? No pewnie, że obserwuję. Nawet jakbym niczego nie zaobserwował, to bym odpowiedział, że obserwuję. Tak czy inaczej burza dla małej Cessny, to nie przelewki. Dlatego, jak już widzę lotnisko, a za nim ciemną ścianę to długo się nie zastanawiając, zgłaszam przez radio, że chyba jednak nie podlecę nad lotnisko, tylko od razu odbiję na północny zachód w kierunku punktu ROMEO. Zresztą wokół wcale nie jest lepiej. Z każdej strony widać wiszące zaraz nad skrzydłami, ciemne chmury.
Poruszam się teraz wzdłuż drogi do Wadowic. Mijam Suchą, niedokończony zalew w Świnnej Porębie i tamę, zza której leniwie wypływa woda. Prawie jak w domu. Teren się obniża, CTR Krakowa się zbliża, trzeba zacząć zniżanie. Najpierw poniżej 3500, a potem poniżej 2300 stóp. Zupełnie inna perspektywa. Nie dziwne, że lecąc niżej trzeba mieć podwójnie wyostrzone zmysły.
W okolicach Zatoru przypomina mi się, dlaczego zawsze chciałem lecieć samolotem na wiosnę, a jakoś nigdy do tej pory nie było mi to dane. Kolory o tej porze roku są po prostu cudowne. Ciemnoniebieskie jeziora na tle przejrzystego nieba i w otoczeniu soczystej zieleni poprzecinanej nasyconymi żółcią polami rzepaku. To jest to! To jest powód, dla którego zdobyłem licencję pilota.
0 komentarzy